wtorek, 1 sierpnia 2017

Asymetryczne relacje polsko-niemieckie na Mapach Google

Dbając o wysoki stopień standaryzacji i obiektywizacji map, służby kartograficzne wypracowały przez lata zaufanie użytkowników. Globalny produkt „Mapy Google” korzysta z tej estymy – czy jednak słusznie? Do zadania tego pytania skłaniają rozbieżności w prezentacji nazw miejscowych w polskiej i niemieckiej wersji językowej Map Google.

Magazyn Reduta Online 8/2017


WIELOJĘZYCZNOŚĆ NAZW MIEJSCOWYCH

Nazwy obiektów geograficznych w językach mających na danym obszarze status oficjalny to „endonimy” – „egzonimy” zaś to różniące się od nich nazwy w pozostałych językach. Egzonimami są więc np. „Warschau”, „Danzig”, „Krakau”, „Posen” czy „Stettin”, obecne wśród pierwszych nazw, które zobaczy niemieckojęzyczny użytkownik Map Google, przybliżając widok Polski. Dla miast bez utrwalonego niemieckiego odpowiednika nazwy ujrzy natomiast endonimy – takie jak: „Białystok”, „Łódź” czy „Rzeszów”. Co ciekawe jednak, w Mapach Google na tych dwóch grupach się nie kończy – obok pojawi się bowiem „Wroclaw”. Zaskakuje nie tyle brak polskiego znaku diakrytycznego, gdzie indziej obecnego, co fakt, że nie użyto utrwalonego niemieckiego egzonimu miasta – „Breslau”.

Nasuwa się pytanie, czy w odniesieniu do nazw miejscowych edytorzy Map Google (którymi jest szeroka społeczność użytkowników Internetu) kierują się spójnymi zasadami i czy są one jednakowe dla różnych wersji językowych.

WYTYCZNE MIĘDZYNARODOWE

Od przełomu lat 60. i 70. Organizacja Narodów Zjednoczonych prowadzi prace nad międzynarodową standaryzacją nazw geograficznych. Uznano, że egzonimy są częścią dziedzictwa kulturowego i powinny być zachowywane, o ile są utrwalone i powszechnie używane. Za niepotrzebne uznano natomiast te z nich, które powstały sztucznie, nie są znane lub wyszły z użycia.

Konferencje ONZ w sprawie Standaryzacji Nazw Geograficznych zaleciły narodowym organom nazewniczym przygotowanie wykazów stosowanych egzonimów. Taka polska lista w wersji z 2013 r. zawiera ponad 13 tys. polskich egzonimów, z czego na terenie Niemiec około 200 (w tym 37 miast). Na liście egzonimów języka niemieckiego z 2002 r. znajduje się ok. 500 niemieckich egzonimów, z czego 64 na terenie Polski (w tym 49 miast).

WYNIKI BADANIA

Badaniu poddano nazwy miast w Niemczech w polskojęzycznej wersji Map Google, a w wersji niemieckojęzycznej – nazwy miast w Polsce (odpowiednio: 37 i 49). Dla każdej miejscowości z danego wykazu egzonimów sprawdzono, czy jej nazwa odpowiada tej występującej na mapie. Opis procedury badawczej, uwarunkowań i ograniczeń wnioskowania oraz spis literatury Czytelnik znajdzie w opublikowanym w 42. numerze „Folia Turistica” artykule pt. „Przyczynek do badań nad wielojęzycznymi nazwami miejscowymi na mapach internetowych” (dostępnym także na tym blogu).

Odnotowano istotną rozbieżność dla obu badanych domen: zgodność z krajowym wykazem egzonimów wyniosła 100% dla nazw polskich w Niemczech oraz 46% dla nazw niemieckich w Polsce. Stuprocentowa zgodność oznacza, że na mapie występują wyłącznie te egzonimy, które zalecane są przez daną komisję – wszystkie z nich i żadne inne, bowiem pozostałe odnotowane nazwy są formami rodzimymi (endonimami) miast nieujętych w wykazie.

PRÓBA WYJAŚNIENIA

Uzyskanie tak różnych wyników skłania do uznania, że w zakresie nazw miejscowych edytorzy Map Google kierują się odmiennymi zasadami w różnych krajach – przynajmniej w Polsce i Niemczech. Może to być przykładem niekonsekwencji serwisu Google, ale także funkcjonowania odmiennych zasad w obu krajach. Rzeczywiście, zarówno wykazy egzonimów, jak i ich twórcy okazują się mieć różny status. Polska komisja odradza stosowanie egzonimów spoza listy (co czyni jako agenda rządowa) – niemiecka zaś (będąca jedynie ciałem doradczym) wyraźnie stwierdza, że tego nie odradza.

Jednocześnie to jednak sam Google nie zapewnił warunków do równorzędnego traktowania użytkowników różnych narodowości. Konkurencyjny społecznościowy serwis mapowy Open Street Map stosuje bowiem odmienne podejście – i bardziej jednolite, i trafniej realizujące zalecenia ONZ. Na głównej mapie – wspólnej dla wszystkich wersji językowych – prezentowane są jedynie nazwy urzędowe w języku danego obszaru (endonimy). Egzonimy występują dopiero na dodatkowych mapach specyficznych dla danego języka, o ile takie się pojawiają. Takiej polskiej wersji nie ma, natomiast niemiecki użytkownik mapy może jednym kliknięciem zmienić jej wersję podstawową na „niemiecki styl” („deutscher Stil”), czyli wersję mapy, na której wybrane endonimy zastąpione zostają przez niemieckie egzonimy.

Rozwiązanie to można uznać za pewną formę realizacji jeszcze jednego zalecenia Konferencji ONZ: aby w publikacjach, na mapach i w innych dokumentach pojawiały się nazwy geograficzne zgodne z zasadami narodowej standaryzacji (endonimy), a tylko w uzasadnionych przypadkach, dodatkowo, egzonimy – z zaznaczeniem ich podrzędnej roli (co na mapach drukowanych oddaje się przeważnie mniejszą czcionką i nawiasem). Na Mapach Google pojawia się natomiast domyślnie tylko jedna nazwa z pary endonim–egzonim. Uznawszy, że nazwy miejscowe są tak samo przetłumaczalne „jeden do jednego” jak funkcjonalne i opisowe określenia typu „urząd miasta” czy „komisariat policji”, Google sugeruje użytkownikowi, jakoby w jego serwisie mapowym następowała jedynie techniczna czynność zamiany stałych treści, w jedyny możliwy sposób i na podstawie obiektywnych kryteriów.

Tak się jednak nie dzieje. Wpływ na treść Map Google będą miały bowiem rozmaite podejścia, nastawienia, przekonania, wrażliwość (czynniki subiektywne) czy po prostu wiedza, i oczywiście liczba (czynniki obiektywne) społecznych edytorów Google z różnych krajów. Wreszcie mniej lub bardziej zdecydowana narracja narodowa, której być może ulegną, może prowadzić do zgoła odmiennych interpretacji tych samych faktów. W efekcie serwis sprawiający wrażenie integralnego porządku umożliwia istnienie w ramach jednej struktury porządków nawet wzajemnie sprzecznych.

DALSZE IMPLIKACJE

Nie jest wprawdzie tak, że w badaniu odnotowano wyłącznie przypadki zniemczania polskich nazw miejscowych. Wymowne są sytuacje przeciwne, kiedy to nie zastosowano form znanych i zalecanych, takich jak „Breslau” dla Wrocławia, „Allenstein” dla Olsztyna czy „Bromberg” dla Bydgoszczy. Tym kilku prominentnym i widocznym przykładom towarzyszą jednak o wiele liczniejsze przypadki niemieckich egzonimów mniejszych miejscowości w Polsce, nieujętych w wykazie. Na przykład urzędowe nazwy miejscowości polskich na Śląsku masowo zastępowane są na niemieckojęzycznych Mapach Google przez, nierzadko wątpliwe, egzonimy historyczne (o czym za chwilę).

Nic podobnego nie zauważono natomiast w równie dokładnym przeglądzie nazw miejscowości w Niemczech na mapie polskojęzycznej. Analiza historii edycji Map Google pokazała jednak, że takie nazwy były nanoszone przez polskich edytorów, lecz potem wycofywane – jak (w tym przypadku również przez Polaka, po jedenastu dniach): „Branibór”, „Desawa”, „Gardziec” czy „Wkryujście” dla oznaczenia niemieckich miast: Brandenburg, Dessau, Gartz czy Ueckermünde.

Przykłady te można by uznać za niewspółmierne, jako że to tylko niemieckie nazwy funkcjonowały wcześniej jako urzędowe. Właśnie z tego względu jednak ich użycie wymaga szczególnej ostrożności! Fakt istnienia jakiejś niemieckiej nazwy nie stanowi jeszcze dowodu na jej prawne lub historyczne umocowanie. Po pierwsze: żadna z nich nie będzie dzisiaj miała charakteru urzędowego, jako że nawet nazwy miejscowe w językach mniejszości (dla niemieckiego jest ich obecnie w Polsce 359) nie są nazwami oficjalnymi, lecz tylko dodatkowymi (pomocniczymi) wobec nazw polskich. Po drugie: nazwy miejscowe w językach mniejszości nie mogą nawiązywać do nazw z okresu 1933-45 nadanych przez władze III Rzeszy Niemieckiej lub Związku Sowieckiego. Nietrudno dzisiaj odwołać się do jednej z takich nazw, bezrefleksyjnie szukając „tłumaczenia”. Tymczasem w latach 30. i 40. na ziemiach wschodnich III Rzeszy dokonano zakrojonych na szeroką skalę zmian, sztucznie germanizując nazwy, w których widoczny był słowiański lub pruski (bałtycki) trzon (na samym Śląsku zmieniono wówczas ok. 2000 nazw geograficznych, głównie miejscowości‎).

Jedna z takich nazw: „Auschwitz”, dopuszczana w związku z tym w Polsce już tylko w odniesieniu do obozu zagłady, znajduje się na oficjalnym wykazie niemieckiej komisji jako egzonim zalecany dla miasta Oświęcimia. Jest to przykład rozbieżności regulacji krajowych, o której była mowa wcześniej. Wyłącznie w gestii Map Google jest już jednak sytuacja, w której przy niemieckich miejscowościach na Łużycach w ogóle nie pojawiają się obowiązujące urzędowo nazwy w języku lokalnej mniejszości (górno- lub dolnołużyckim). W serwisie Open Street Map wszystkie one figurują natomiast łącznie z niemieckimi, oddzielone myślnikiem i w tym samym formacie – czym ukazano ich rangę.

Powtórzmy: na niemieckojęzycznych Mapach Google odmówiono obecności równorzędnym nazwom urzędowym w RFN, zezwalając jednocześnie na powszechne zastępowanie jedynych nazw urzędowych w RP formami o wątpliwej wartości praktycznej, historycznej i prawnej.

Gdyby nie odmienny przykład Open Street Map, można by zgadywać, że globalny nieporządek jest konsekwencją globalnego udziału, immanentną cechą Internetu czy ceną, którą trzeba zapłacić za technologiczny postęp. Ale nie jest. Z czego tak naprawdę wynika ten nieporządek – należy konsekwentnie pytać jego twórcę: koncern Google.

poniedziałek, 20 marca 2017

Przyczynek do badań nad wielojęzycznymi nazwami miejscowymi na mapach internetowych

Folia Turistica nr 42
(str. 203-224)
Cel. Sprawdzenie zgodności Map Google z zaleceniem ONZ, aby ograniczyć stosowanie egzonimów oraz by publikować je wyłącznie wraz z endonimami.

Metoda. Badanie przeprowadzono krzyżowo na dwóch krajach (obszar) i ich językach (adresat), tj. Niemcy w polskiej wersji Map Google oraz Polska – w wersji niemieckojęzycznej. Występujące na Mapach Google nazwy miast porównano z formami zalecanymi do użytku w obu językach.

Wyniki. Odnotowano istotną rozbieżność dla obu badanych domen: zgodność z zaleceniem ograniczenia egzonimów wyniosła 100% dla nazw polskich w Niemczech oraz 46% dla nazw niemieckich w Polsce. Jednocześnie zauważono, że inną filozofią kieruje się serwis Open Street Map, który stosując jednolite podejście w całym serwisie, trafniej odpowiada na zalecenia ONZ.

Ograniczenia badań i wnioskowania. Badano tylko miasta wymienione na oficjalnych listach egzonimów, jedynie w Polsce i w Niemczech oraz w odpowiednich dwóch wersjach językowych Map Google.

Implikacje praktyczne. Wynik badania może stanowić istotny czynnik wzmożenia świadomości aktorów rynku turystycznego. Serwis Mapy Google postrzegany jest jako globalny – co niekoniecznie jednak oznacza globalny porządek, lecz głównie globalny udział. Większy wpływ na jego treści mają anonimowi internauci niż agendy międzynarodowe, krajowe czy lokalne, stanowiące dotąd tradycyjnie o nazewnictwie i treściach publikacji. W związku z tym za pożądane uznaje się ich aktywne włączenie w edycję społecznościowych serwisów mapowych w Internecie.

Oryginalność. Sytuacja w tej dziedzinie jest niezwykle dynamiczna i ten aspekt Map Google: tłumaczenia nazw miejscowych funkcjonuje dopiero od roku 2008 (w Polsce od 2012 r.). Narzędzie można po modyfikacji stosować do szerszych i pogłębionych analiz oraz do innych serwisów mapowych, co zasygnalizowano na przykładzie Open Street Map.

Rodzaj pracy. Artykuł prezentujący wyniki badań empirycznych.

Słowa kluczowe: Internet, mapa, informacja turystyczna, nazwa miejscowa, egzonim.


wtorek, 26 kwietnia 2016

Wdzięczność – update 2015

Z protokołu oględzin zapisu monitoringu:
„W godz. 2:12:57 na nagraniu pojawia się sylwetka osoby – mężczyzny – ubrany na ciemno – brak możliwości określenia szczegółów sylwetki. Mężczyzna podchodzi od frontu pomnika, kuca przed nim, jest skierowany tyłem do kamery, w godz. 2:13:37 nagrania mężczyzna wstaje, widać, iż trzyma w ręku dwa przedmioty koloru jasnego w formie prostokąta – jeden z nich to torba, z której mężczyzna coś wyciąga, a następnie zakłada na plecy, mężczyzna przemieścił się stopień wyżej, następnie mężczyzna ponownie kuca i wyciąga jasny prostokątny przedmiot znacznych rozmiarów przypominający kartkę papieru. Następnie w godz. 2:14:07 mężczyzna przenosi się stopień wyżej, stoi przed kolumną pomnika, przykłada do jego ściany kartkę, którą trzyma w ręku – przytrzymuje lewą ręką, natomiast prawą wykonuje ruchy jakby odrysowania. Następnie po chwili opuszcza szablon, zabiera go i przechodzi na przeciwną ścianę pomnika w taki sposób, że nie obejmuje go przedmiotowe nagranie. W godz. 2:15:14...”.

Postawienie zarzutu o znieważenie pomnika poprzez naniesienie na nim za pomocą wcześniej przygotowanego szablonu oraz farby w sprayu napisów o treści „Donieck 28 VIII 2014” i „Ługańsk 28 VIII 2014”.

Z protokołu przesłuchania policjantów, którzy dokonali aresztowania 26 kwietnia:
Mężczyzna oświadczył, iż chciał nanieść na pomnik poprawne dane”*


Z protokołu przesłuchania podejrzanego o popełnienie przestępstwa, 27 kwietnia:
„Przyznaję się do pomalowania przedmiotowego pomnika, ale nie jego znieważenia (…). W przygotowaniach kierowałem się estetyką pomnika i odpowiednio dobrałem kolor** i czcionkę***, aby współgrało to z innymi napisami na pomniku, a nie szpeciło go. Moje działanie nie było podyktowane przynależnością do jakiegokolwiek ugrupowania, miało jedynie charakter happeningu artystycznego, była to moja inicjatywa, nikt nie zlecał mi tego działania. Chodziło o zwrócenie uwagi na funkcję, jaką w dzisiejszych czasach pełnią takie pomniki w przestrzeni miasta i związek ich ze skomplikowaną sytuacją jednostki i zbiorowości na świecie”.

Z postanowienia Sądu Rejonowego Szczecin-Centrum w Szczecinie, V Wydział Karny z dn. 18 maja:
„Wątpliwości Sądu budzi zakwalifikowanie zachowania jako przestępstwa z art. 261 kk, gdyż napisy naniesione na pomniku przez Michała Boruna nie mają charakteru znieważającego, a jedynie są stwierdzeniem ostatnio zaistniałych zdarzeń. Nie stanowi zniewagi dla Armii Czerwonej stwierdzenie faktu, że Armia Rosyjska będąca jej spadkobierczynią posiada siłę bojową umożliwiającą jej zdobywanie współcześnie kolejnych miast podobnie jak uczyniła to Armia Czerwona, zdobywając z rąk niemieckich w dniu 26 kwietnia 1945 roku Szczecin. Ponadto nawet w przypadku zaakceptowania tak ustalonej kwalifikacji prawnej należy zastanowić się, czy popełniony czyn charakteryzuje się stopniem społecznej szkodliwości wyższym niż znikomy, mając na uwadze, iż napisy uczynione zostały w związku z ostatnimi wydarzeniami na Wschodzie Europy (wojna na Ukrainie) potępionymi przez Polskę, a same w sobie w żaden sposób nie burzą estetyki pomnika wzniesionego w epoce stalinowskiej PRL-u”.


* Oryginalna lista miast na pomniku: Tolkmicko, Gdańsk, Ustka 9 III 1945, Szczecin 26 IV 1945, Lenino, Elbląg 16 II 1945, Gdynia 28 III 1945, Kołobrzeg 18 III 1945.
** Spray: Molotow Premium 187 Espresso
*** Czcionka Stencil Army WW 1 (darmowa do użytku niekomercyjnego)

Media: Radio Szczecin (1) | Radio Szczecin (2) | Interia | RMF | Galeria zdjęć (fot. Ł. Szełemej)

środa, 1 kwietnia 2015

Nordic Cupping, czyli z wizytą u Tima Wendelboe

Zew Północy nr 20



Oslo jest tym dla kawy, czym San Sebastian lub Kopenhaga dla jedzenia – stwierdził w The New York Times Oliver Strand. – To tu kieruje się kawę na zupełnie inne tory – pisze. Odwiedziliśmy jedno ze wskazanych przez niego miejsc.

Kawiarnia i palarnia Tima Wendelboe to niewielki narożny lokal w Grünerløkka – dzielnicy cyganerii artystycznej, tutejszym Soho. Przyszedłem na cupping. Niby nic prostszego: grubo zmielone ziarno zalewa się gorącą, lecz nie wrzącą wodą. Ida Kristine Stephansen wykonuje jednak wszystkie czynności z namaszczeniem,
wyjaśniając znaczenie czasu, temperatury wody, stopnia wypalenia ziarna.
– Zbyt mocne palenie na zawsze zniszczy naturalne aromaty, które muszą pozostać w ziarnie – słyszymy.
Dowiadujemy się też, jakie są charakterystyczne nuty w smaku kaw z różnych części świata. Następną godzinę spędzamy, przechodząc z własną łyżeczką od filiżanki do filiżanki. Skojarzenie z winem nasuwa się samo. I rzeczywiście, kawa uchodzi wśród specjalistów za napój nawet bardziej aromatyczny od wina.
– Z winem jakoś łatwiej jest ludzi przekonać do jakości niż z kawą – mówi właściciel szczecińskiej Qualia Caffe Adrian Małachowski. – Dlatego kult jakości na rynku kaw wciąż jest niszowy, choć rozwija się niezwykle dynamicznie – dodaje.

Po pierwsze: pochodzenie

Kult jakości na rynku kawy znany jest jako specialty. Aby móc mówić o wysokiej jakości kawy, trzeba mieć pewność co do jej pochodzenia – już nie tylko z kraju, ale konkretnej plantacji, o znanej charakterystyce ziemi, klimatu, doskonałej infrastrukturze i ustalonych standardach. W ten sposób rynek kaw wyprzedził trendy obecne dziś w światowej konsumpcji. Nazwę specialty coffee na określenie ziarna wyhodowanego w specjalnym mikroklimacie po raz pierwszy użyła w 1974 roku Erna Knutsen – Norweżka, która jako pięciolatka wyemigrowała z rodzicami do Stanów. Ale sam wybór dobrej plantacji to jeszcze nie wszystko. Ziarno będące objawieniem jednego roku może rozczarować w następnym, choćby ze względu na pogodę. Trudno jest wypalać kawę tej samej jakości, gdy nie ma się wpływu na warunki, w jakich wzrastała. Palarnie współpracują więc już coraz bliżej z plantacjami. Tim Wendelboe ma w Kolumbii własne ziarno: Finca Tamana.

Po drugie: palenie

Skandynawowie słyną z jasnego palenia, a Oslo – jeszcze jaśniejszego.
– Aby uzyskać najlepszy smak, trzeba wypalić ziarno jasno – mówi z przekonaniem Willy Hansen z legendarnej palarni Solberg & Hansen. Założona w 1879 roku, stanowi dziś markę samą w sobie, będąc jednym ze światowych pionierów specialty. – Możemy sobie na to pozwolić, kupując ziarno doskonałej jakości – wyjaśnia Willy.
Ale Norwegowie pili jasno paloną kawę, już na długo zanim stali się najbogatszym narodem świata.
– Mamy bardzo miękką wodę, podobnie jak Finlandia i północna Szwecja – tłumaczy Alf Kramer, współzałożyciel Speciality Coffee Association of Europe. – Już w Danii i południowej Szwecji woda jest jednak twardsza, co doprowadziło do powstania w Skanii ciemniej palonej mieszanki Skånerost.
– Tak, nie musimy palić kawy za mocno, jak ci, którzy mają gorszej jakości ziarno albo wodę – podsumowuje Willy Hansen, dodając, że decydujące znaczenie mają nawyki żywieniowe Norwegów.
– Łagodne jedzenie nie potrzebuje mocnej kawy. Lubimy też pić jej wiele, ma to charakter socjalizujący. Jeżeli kawa będzie za mocna, nie da się jej wypić dużo. A pijemy jeszcze więcej, kiedy za oknem jest zimno i ciemno.
Nie dziwi więc, że kawa uzyskała niegdyś wsparcie władz i duchowieństwa jako główny konkurent alkoholu. Już w wieku XVIII uboga i podległa Norwegia znalazła się w światowej czołówce spożycia kawy, mając tani dostęp do ziarna dzięki wolnocłowemu handlowi z duńskimi koloniami na Jawie i Karaibach. W 1854 roku Berent Friele, kupiec z Bergen, dostarczywszy dorsza do Brazylii, polecił w drodze powrotnej załadować statki kawą.
– Z Brazylii dostawaliśmy od razu arabikę, bardzo dobrej jakości – mówi Alf Kramer.
– Za to Francuzi mieli kawę z kolonii w zachodniej Afryce, do tego wątpliwej jakości. Tylko poprzez ciemne palenie udawało im się zniwelować różnice jakości i wyeliminować niechciane cechy niektórych szczepów, jak robusta. Mocniej palona kawa, szczególnie gdy zmielić ją drobniej, będzie coraz bardziej gorzka.
– Francuzi znaleźli na to sposób, dodając mleko i cukier, i tak narodziła się café au lait – wyjaśnia Kramer, który jako „misjonarz” specialty odwiedził już co trzecie państwo świata.
Gdy pojawiły się espresso i ekspresy ciśnieniowe, pierwsza kawiarnia tzw. „drugiej fali” powstała w Oslo już w roku 1959. Po pięciu latach serwowała tysiące kaw dziennie – jasno palonych i bez mleka. Popyt na kawę z mlekiem pojawił się w latach 70. Kawę ciemno paloną na sposób włoski sprowadzono na specjalne życzenie klientów, którzy znali ją z zagranicy.
Lata 90. to nadejście tzw. „trzeciej fali” i rozkwit kawiarni wzorowanych na Zachodnim Wybrzeżu USA, tyle że z tradycyjnie jasnym paleniem. Z jednej „Palarni kawy” wykształciła się cała sieć o tej samej nazwie: Kaffebrenneriet, licząca dziś w samym Oslo 24 lokale. Także istniejący od 1895 roku dom kawy i herbaty Stockfleths zaadaptował nowe trendy, stając się ikoną znaną baristom na całym świecie – dziś ma w Oslo sześć kawiarni. Wydawało się, że nie będzie tu miejsca dla globalnego lidera. Ten jednak zjawił się niedawno, po wytrwałym lobbingu.
– Starbucks nie jest dla nas konkurencją – mówi Ida Stephansen. – Oferuje całkiem inny produkt: tam nacisk kładziony jest wcale nie na kawę, lecz różne inne napoje, syropy smakowe, podczas gdy wielu naszych kaw z założenia nie pije się nawet z mlekiem – wyjaśnia.

Po trzecie: parzenie

Jasne palenie smakuje inaczej niż to, do czego wielu przywykło, ale nie jest żadną rewolucją. Przeciwnie. Alf Kramer przypomina, że pierwsza kawa, która do Europy przybyła przez Turcję z Jemenu, była jasna jak cynamon. Rewolucją ostatnich lat są za to tzw. „metody alternatywne”, czyli nowe sposoby parzenia kawy, pozwalające wykorzystać atuty jasnego palenia. Tak przygotowany napar ma świeży aromat, często owocowy smak, delikatną naturalną słodycz i przejrzysty kolor, przez co budzi skojarzenia z herbatą. Dla niektórych już to dyskwalifikuje go jako kawę. Był wśród nich Oliver Strand, który jednak w Oslo stał się „fanem genialnej przejrzystości” jasnego palenia. Przemiana zajęła mu dwa tygodnie.
– Najpierw to dezorientujące, że kawa smakuje jak żadna inna. Potem to podniecające, że kawa smakuje jak żadna inna – pisał w New York Timesie jesienią 2011 roku.
Zapytany o preferowaną metodę alternatywną, Tim Wendelboe odpowiada:
– Wybór metody parzenia jest drugorzędny, najważniejsze jest, by zrobić to dobrze.
W swojej kawiarni zdecydował się na aeropress, głównie ze względu na najszybszy czas przygotowania, więc i krótsze oczekiwanie na kawę.
– Sam nienawidzę stać w kolejce – mówi.
W nieco ponad minutę bariści Tima mogą więc zaparzyć jednocześnie trzy, cztery kawy różnego rodzaju. Z czynników kluczowych w procesie parzenia utrzymują na tym samym poziomie wagę ziaren, wagę i temperaturę wody oraz czas ekstrakcji. Zmienia się tylko grubość mielenia, zależna od wybranej przez ciebie kawy. Napój w twoim ręku będzie jednak ukoronowaniem dużo dłuższych starań o jakość: począwszy od plantacji i poprzez wypalenie, tu na miejscu, najwłaściwsze dla danego rodzaju kawy i sposobu parzenia, który wybierzesz.
– Kawy ze skandynawskich palarni są dla nas w Polsce źródłem inspiracji bardziej niż z reszty świata – mówi główny barista szczecińskiej Qualia Caffe Michał Sowiński. – Palarnia Tima wyróżnia się nawet wśród najlepszych. Są tu tylko kawy albo bardzo dobre, albo zachwycające.
Tim Wendelboe, którego Michał spotkał w zeszłym roku na World of Coffee w Rimini, doskonale realizuje misję specialty.
– Nie tylko sprzedaje ziarno, ale zależy mu, by ten, kto je kupi, też przygotował dobrze kawę – wyjaśnia szczeciński head barista.

Dziękuję dziennikarzowi Andersowi R. Christensenowi za pomoc w przygotowaniu tekstu – zwłaszcza za wsparcie przy ustaleniu faktów oraz dotarciu do źródeł i rozmówców.


Z notatnika...
  • Palarnie specialty w Oslo: Solberg & Hansen, Kaffa, Tim Wendelboe, Supreme Roastworks.
  • Kawiarnie specialty w Oslo: Stockfleths (sześć w Oslo i trzy w okolicy), Fuglen (Centrum – Universitetsgata 2), Mocca (Frogner – Niels Juels gate 70), Java (St. Hanshaugen – Ullevålsveien 47), Liebling (Grünerløkka – Øvrefoss 4), Supreme Roastworks (Grünerl_kka – Thorvald Meyers gate 18), Tim Wendelboe (Grünerløkka – Grünersgate 1). A najbliżej... w Berlinie: Oslo Kaffebar (Eichendorffstr. 13), Oslo Kaffebar (Rauchstr. 1 – ambasady państw nordyckich).
  • 90% kaw na rynku norweskim wypalane jest w kraju.
  • Największe palarnie w Norwegii to: Friele z Bergen, Joh. Johannson z Oslo, Kjeldsberg z Trondheimu i Coop z Oslo. Wszystkie poza Friele należą w części lub całości do sieci handlowych – ich kawy zajmują główne miejsce w marketach: Joh. Johannson (Evergood) – NorgesGruppen (m.in. Meny, Kiwi, Joker); Kjeldsberg – Rema 1000; Coop – Coop.
  • W większych marketach można ziarno zmielić na miejscu. Choć jak powtarza Tim: „kupić mieloną kawę to jak kupić otwarte wino...”
  • Pakowane kawy mielone dostępne są w różnych grubościach, odpowiednich do sposobów parzenia: imbryk, french-press, filtr (uwaga na oznaczenie na opakowaniu).
  • Zagraniczne sieci kawiarni: Starbucks (USA), Wayne’s Coffee (Szwecja), Espresso House (Szwecja).
  • Na każdym kroku i często o każdej porze można kupić tańszą kawę z automatu na ziarna w kioskach Narvesen, 7-Eleven czy Deli de Luca.
  • Kawy lepszej jakości są tylko niewiele droższe, warto więc od razu iść do Kaffebrenneriet albo lokalu specialty.
  • Średni koszt kawy na mieście to ok. 30 NOK.

czwartek, 15 sierpnia 2013

1. “Którędy nad morze?”

Szczecińske miejsca z duszą: Rzeka Odra

To pytanie pada tutaj często, choć do morza jest stąd ponad 60 km. Powszechnie wiadomo jednak, że Szczecin jest portem morskim, dobrze znane są jego renomowane stocznie czy Akademia Morska. Przez pół tysiąclecia był stolicą Księstwa Pomorskiego. Oficjalnie wody morskie sięgają Trasy Zamkowej, a w granicach miasta leży Jezioro Dąbie (Dąbskie) – żeglarska oaza z gościnnymi marinami. Na kajaku w labiryntach Międzyodrza zrozumiesz, dlaczego Szczecin promowany jest jako "pływający ogród".

2. Waterfront

Szczecińskie miejsca z duszą: Wały Chrobrego, Łasztownia, Stare Miasto, Szczecińska Wenecja

Niegdyś życie miasta tętniło na obu brzegach Odry. Część zniszczonego wojną Podzamcza odbudowano niedawno. Wróciły wąskie uliczki i charakterystyczne staromiejskie knajpki. Przeciwległa wyspa ma zaś stać się w przyszłości nowoczesną dzielnicą mieszkalno-usługową. Dawniej obciążano tu statki ruszające w morze, i stąd nazwa “Łasztownia” pochodząca od łacińskiego słowa na “balast”. Podobnie nazywają się miejsca, które pełniły tę samą funkcję w Amsterdamie, Lubece czy Królewcu. Z Łasztownii rozciąga się najlepszy widok na Wały Chrobrego – monumentalne założenie architektoniczne z pocz. XX w. Spacery nowo wybudowanymi bulwarami wzdłuż Odry umila zapach czekolady z niedalekiej fabryki. Z wody odkryjesz Szczecińską Wenecję: budynki wyrastające wprost z Odry.

3. Krocz po czerwonej farbie

Szczecińskie miejsca z duszą: Miejski Szlak Turystyczny, start: dworzec kolejowy Szczecin Główny

Po oznaczonym czerwoną farbą na chodniku Szlaku Miejskim dotrzesz do wszystkich istotnych punktów centrum, wliczając miejsce urodzenia carycy Katarzyny II. Tej szczecinianki nikomu przedstawiać nie trzeba, warto za to rozejrzeć się za pamiątkowymi tablicami upamiętniającymi osoby mniej znane, lecz bardziej zasłużone dla miasta (projekt Kamienice Szczecina). Tablicę z przebiegiem Szlaku Miejskiego znajdziesz na ścianie frontowej dworca. Sam dworzec też kryje atrakcję: za drzwiami w przejściu zwiedzisz podziemny schron z czasu wojny i powojenny schron atomowy.

4. Plac Orła Białego

Szczecińskie miejsca z duszą: Plac Orła Białego

Szczecin od dawna nie ma jednego centrum: życie w kolejnych epokach koncentrowało się w różnych miejscach. Ten plac, ówczesny Rynek Koński, stał się w XVIII w. reprezentacyjnym centrum Szczecina, i to z tego okresu pochodzi jego monumentalna zabudowa. Pałace te zamieszkiwali przedstawiciele uznanych rodów Europy: tu dorastały matki trzech kolejnych rosyjskich carów. Dziś z Akademią Sztuki w Pałacu pod Globusem, galeriami i kawiarniami plac ponownie sięga po tytuł primus inter pares. Najbliżej stąd do wszystkich atrakcji dawnego miasta.

5. Ponadstuletnie kino

Szczecińskie miejsca z duszą: Kino Pionier 1909

Przez trzy lata uznawany za najstarsze wciąż działające kino na świecie ze stosownym wpisem do Księgi Guinnessa z 2005 r. Stąd druga sala w stylu retro: zmiana szpuli w starym projektorze daje gościom czas na dokupienie lampki wina (popcornu tu nie sprzedają). W polskich kinach wyświetla się przeważnie filmy oryginalne z napisami, dzięki czemu niejedną premierę zobaczysz tu wcześniej niż w pobliskim Berlinie. Nim "Pionier" odkrył ukryte znaczenie swojej nazwy, długo natrząsano się zeń jako najmniejszego ze szczecińskich kin. Fortuna obróciła się tak, że w sąsiednim, niegdyś największym, kinie Kosmos obejrzysz dziś już tylko jedyną w swoim rodzaju zabytkową mozaikę nad wejściem.

6. Pasztecik

Szczecińskie miejsca z duszą: Bar Pasztecik (rok zał. 1969)

Nadziewane (głównie mięsem) ciasto drożdżowe – najbardziej znana potrawa powojennego Szczecina. Produkt zimnej wojny, opracowany na maszynach służących do szybkiego żywienia Armii Sowieckiej, w "służbie cywilnej" mieszkańcom Szczecina od 1969 r. Po pół wieku uznany za produkt tradycyjny w UE. Serwowany tu w wielu barach, ale w jednym wciąż według oryginalnej receptury i w niezmienionej scenerii z epoki. Koniecznie spróbuj w zestawie z barszczem.

7. “Astronomy Dominé”

Szczecińskie miejsca z duszą: "Place Oriona", Aleja Fontann, Deptak Bogusława

Z gwiaździstych placów słynie Paryż, do czego przez lata dumnie odwoływali się szczecinianie. Dziś mówią, że trzy gwiaździste place miasta ułożono wzorem egipskich piramid w pas Oriona. W każdym razie po likwidacji twierdzy pod koniec XIX w. powstało tu zupełnie nowe śródmieście, i to za życia jednego pokolenia. Nowoczesna na owe czasy, konsekwentna myśl urbanistyczna połączyła szerokie arterie komunikacyjne z zielonymi alejami spacerowymi. I dziś na placu Grunwaldzkim czuć puls miasta, choć miejscowi prahipsterzy spokojnie grają tu w szachy. “Aleją fontann” przejdziesz na Plac Lotników – epicentrum szczecińskiej masy krytycznej, a wieczorem nie możesz ominąć pobliskiego Deptaku Bogusława. W jego lokalach zapanowała ostatnio moda na stylistykę komunizmu – czasu dla tutejszej młodzieży równie już odległego i fascynującego co Orion.

8. Ulubione miejsce szczecinian

Szczecińskie miejsca z duszą: Jasne Błonia, Różanka

Oś miasta stanowi Złoty Szlak prowadzący znad Odry aż po skraj puszczy. Przespacerujesz nim lub przejedziesz rowerem samym środkiem zielonej alei Jana Pawła II, którą zamyka gmach Urzędu Miejskiego. Za nim rozpościerają się Jasne Błonia – największe w Polsce skupisko platana klonolistnego (ponad 100 drzew). Noszące także imię Jana Pawła II Jasne Błonia wypełniły w dniach Jego śmierci tłumy szczecinian wdzięcznych za ten pontyfikat. Tu zaczynają się tereny przekazane miastu na przełomie XIX/XX w. właśnie na cele rekreacyjne przez bogatą szczecińską rodzinę Quistorpów. Im także miasto zawdzięcza biegnące wzdłuż parków dzielnice. Śladami Quistorpów poprowadzi cię trasa wyposażona w tablice informacyjne. W letni weekend zasłuchaj się w żywej muzyce w ogrodzie różanym z 9 tysiącami róż w 99 odmianach. Stąd alejami jaśminowców wkroczysz w lasy miejskie.